Pod koniec tygodnia Jurasik dzwonił z pytaniem czy w sobotę płyniemy, niestety (lub stety patrząc na zbliżająca się zimę) miałem w ten dzień komercyjną wycieczkę i siłą rzeczy z pływania nici. Za to w niedzielę rano, za drobną namową, zdecydowałem się na krótki rodzinny spływ. Szkoda tylko, że prognoza się sprawdziła i praktycznie do godz. 14, poza krótkimi przebłyskami, było pochmurno, choć jak na połowę października bardzo ciepło. Do tego stopnia, iż praktycznie nie odczułem niespodziewanej kąpieli - robiłem zdjęcie, w jednej ręce wiosło, w drugiej aparat, dość silny prąd znosi kajak na jakiś zatopiony konar, utrata równowagi, zbyt mało czasu by puścić aparat i podeprzeć się wiosłem. W efekcie ląduję na środku nurtu akurat w dość głębokim miejscu tak, że kilka metrów trzeba płynąć holując kajak. Na pocieszenie okazuje się że aparat faktycznie jest wodoszczelny, a opuszczanie przewróconego kajaka z założonym fartuchem wychodzi mi doskonale ;)
Spływ udany, mimo że odcinek krótki (+/-8km) to bardzo malowniczy z licznymi drzewami w nurcie i ciągłym manewrowaniem na meandrach. Na nudę narzekać na pewno tu nie można, ale też przy takim stanie wody obyło się bez przenosek/przeciągania kajaków nad drzewami.
Komercyjne grupy ten odcinek spływały 2,5-3h, nam z jednym krótkim postojem na piaszczystej wyspie (wspaniałe miejsce na biwak max 2 namioty, ślady po świeżym ognisku, czyżby Peterka kilka dni temu też wybrał tą miejscówkę?) zajęło to dokładnie 1h45min.
Z opłotków Łysakowa przez metalową kładkę (uwaga brak schodów od Aleksandrowa!) bardzo szybki spacer z córką po samochód do Przyłęku skąd na skróty na metę spływu, ładowanie kajaków i do domu.