Robert napisał(a):
zazdroszczę Ci bywania w skałach w tamtych latach
Myślę, że i czas teraźniejszy Jury niewątpliwie ma dla odwiedzających ją swój specyficzny koloryt i zapach. Czas moich jurajskich wycieczek, to przede wszystkim trudności komunikacyjne, sprzętowe oraz (już na miejscu) niekiedy niepokonane kłopoty z zaopatrzeniem. Startowaliśmy zawsze z przystanku PKP Dąbrowa Górnicza Gołonóg pociągiem do Zawiercia i tu zawsze "zaczynały się schody" - autobusy PKS kursujące lub nie, wypadające z kursu, zepsute, albo i nie odjeżdzające z powodu przeładowania (byłem kiedyś świadkiem jak kierowca zapowiedział, że nie odjedzie póki część ludzi nie opuści autobusu), sporo ten zawierciański dworzec PKS widział... Ludzie jadący do (z) pracy wyklinali na plecakowców, ci na ogół rewanżowali się tym samym, klątwy, tumult, ktoś tam kogoś zahaczył plecakiem, no jednym słowem - cyrk. Tarabanił się później taki nadmiernie obciążony rupieć ze zmiennym szczęściem gdzieś tam pod Kroczyce (do szpanu w tamtych latach należało aby z plecaka wystawał kłąb liny) i w końcu wyrzucał z siebie swoiste zbiorowisko dziwolągów przyodzianych w kraciaste, flanelowe koszule, różnego rodzaju kurtki kangurki, zarośniętych, niekiedy już nadmiernie rozweselonych. Tam na miejscu czereda owa momentalnie nabywała w opinii miejscowej ludności miana "szarańczy" jako, że wypróżnienie typowego gminnego sklepu z podstawowych towarów zajmowało jej dosłownie chwilę. Chleb, dżem, napoje, z rzadka jakieś konserwy, czasem serki topione, sporadycznie wędliny, znikały z półek w oka mgnieniu. Z czasem zjawisko "szarańczy" zaowocowało w niektórych sklepach swoistą reglamentacją towarów - dla przyjezdnych i dla miejscowych. Taki czas, takie realia, ale Jura przepiękna, fascynująca, niezapomniana. Myślę, że mimo innej już teraz od opisywanej przeze mnie rzeczywistości, wciąż taką pozostaje.