Dołączył(a): 08 lut 2005, 10:43 Posty: 9266 Lokalizacja: Włodowice
|
Gary napisał(a): „Duch w jaskółczym gnieździe” )
Nie w jaskółczym, a na jaskółczym...
Znajcie moje dobre serce
MIŁOŚĆ I ZBRODNIA [J. Zinkow Krakowskie i jurajskie podania, legendy, zwyczaje s.310-313 ] BOBOLICE, MIRÓW ( wg Z. Simona, Warownie i zamki ..., ok. 1938).
Na niewielki balkonik, niby jaskółcze gniazdo przylepiony do baszty bobolickiego zamku, wychodzi zwiewna kobieca postać, jakby spowita w białe prześcieradło. Wdzięcznym ruchem unosi rękę w kierunku zamku w Mirowie i powiewa ku niemu białą chusteczką. W ślad za tym z wieży bliźniaczego zamku ulatuje ciemna postać młodzieńca i cichym lotem płynie ku Białej Damie bobolickiej.
Kiedyś, a było to bardzo dawno temu, kiedy jeszcze zamki w Mirowie i Bobolicach były całe i potężne, mieszkało w nich dwóch braci. Jak bliźniacze nieledwie były te zamki, tak podobni do siebie byli dwaj bracia ; tylko najbliżsi przyjaciele wzajemnie ich odróżniali.
Ojciec na łożu śmierci dla każdego z synów przeznaczył osobny zamek i przykazał im żyć we wzajemnej zgodzie i przyjaźni.
Oni też ściśle przestrzegali ostatniej woli ojca. Kochali się jak przysłowiowi bracia, przebaczali sobie wzajemne winy, codziennie odwiedzali się, to w jednym to w drugim zamku, wyprawiali uczty, na które zapraszali wielu gości. Często też organizowali wspólne polowania i niezależnie od tego, ile każdy z nich zdołał ubić zwierzyny, mięso zdobyczy dzielili na dwie równe części.
Wyjeżdżali razem na wyprawy wojenne, ba! zdarzało się, że pod dowództwem samego króla się odznaczali. Z wojen wracali wozami, wyładowanymi bogatymi łupami. Aby mieć gdzie składać swe przeogromne bogactwa, przekopali obszerne, podziemne przejście, które połączyło piwnice obu zamków skalistym grzbietem góry. Wielkie, dębowe beczki pękały, a długie, drewniane koryta, rozrywały się pod naporem złota, diamentów i innych drogich kamieni. Oczy ślepły od ich blasku, choćbyś tylko nikły kaganek przy nich zaświecił. Wokół braci nie było takiego, który by płakał, wszystkim żyło się dobrze i dostatnio, a gdy panowie na dłużej wyjeżdżali, cała służba żegnała ich z żalem.
Raz, zdarzyło się, że pan na Bobolicach sam musiał wyjechać na wojenną potrzebę. Powiadają, że walczył nawet z Tatarami, gdzieś daleko w ruskich krajach. W oczekiwaniu na powrót ukochanego brata, pan na Mirowie odmawiał sobie nawet uczt, polowań i innych przyjemności tego życia. Wraz z nim coraz bardziej smutniała i służba. Trwało to rok, może dwa. Aż kiedyś przed zamek niespodziewanie zajechał liczny orszak, wtoczył się sznur wyładowanych wozów, a prowadził ich rycerz bobolicki. Radość zapanowała w całym zamku. Na spotkanie wybiegł również brat z Mirowa. Z powozu wysiadła branka, cud-urody księżniczka. Jasne włosy otaczały aureolą piękne oblicze, a na kogo spojrzały jej modre oczy, ten musiał ulec ich czarowi. Tak też stało się i z bratem zdobywcy branki. Ale nie dał od razu poznać tego po sobie. Dopiero kiedy, zgodnie ze zwyczajem, przystąpiono do podziału łupów po połowie, upomniał się o brankę. Ale jak ją podzielić? Rzucili więc o nią losy. Szczęście uśmiechnęło się do zdobywcy branki. Została więc żoną dziedzica z Bobolic. Drzazga zazdrości mocno utkwiła w sercu pana na Mirowie. Trzeba jednak przyznać, że i on podobał się brance bardziej niż własny mąż, którego przecież nie pojęła z własnego, nieprzymuszonego wyboru. Już nie oczekiwał on, tak jak dawniej, niecierpliwie, swego brata na zamku w Mirowie, wręcz przeciwnie - wypatrywał chwili, kiedy tamten opuszczał swój zamek. Teraz już każdy z osobna udawał się na łowy. Coraz częściej stronili od siebie. Coraz też częściej, gdy męża w Bobolicach nie było, schodziła jego żona do piwnic, a stąd do lochu, wiodącego w kierunku Mirowa. Równocześnie z naprzeciwka podążał jej kochanek. Wśród kufrów złota, diamentów i brylantów, których wszakże nie zauważali pochłonięci sobą, odbywali swe schadzki. Nie mogło tak trwać zbyt długo. Zdradzany małżonek ślepy przecież ani głuchy nie był. Nie mogło więc ujść jego uwagi i to, że brat unikał z nim spotkań. Pewnego dnia zebrał grupę dworzan i wyruszył na kilkumiesięczną wyprawę. Był to jednak podstęp z jego strony. Już trzeciego dnia, a raczej trzeciej nocy, powrócił do zamku niespodziewanie. Sypialnię żony zastał pustą! Wiedziony złymi przeczuciami, z obnażonym mieczem - jak wicher pomknął do piwnic zamkowych, a z nich do lochu, pragnąc tamtędy dotrzeć do zamku w Mirowie, gdzie spodziewał się zastać kochanków na gorącym uczynku. Los zdarzył jednak, że przydybał ich już wcześniej, w samym lochu, splecionych w miłosnym uścisku. Szał zazdrości ogarnął zdradzanego męża, bielmo wściekłości przesłoniło mu wzrok. Podniósł miecz i jednym cięciem pozbawił życia rodzonego brata. Nie odważył się jednak podnieść zbrodniczej ręki na niewierną żonę. Przywołał więc swą służbę i kazał ją żywcem zamurować w lochu, w którym wkrótce potem z głodu skonała.
Podanie zamilcza, co stało się ze zbrodniarzem. Tylko niektórzy ze współczesnych już bajarzy, nie mogąc pogodzić się z brakiem kary za winę w podaniu, twierdzą, że słysząc jęki konającej żony, przebił on nożem swe serce. Inni znowu opowiadają, że chcąc zagłuszyć wyrzuty sumienia, urządzał huczne zabawy i uczty, aż podczas jednej z nich został rażony piorunem i skonał w wielkich męczarniach. Jeszcze inni mówią, że dla ekspiacji czynił pokutę, świadczył dobre uczynki i oddawał się modlitwom. Albo że żona jego nigdy nie umarła, lecz na skutek głodu i samotności w wieży, dostała obłędu i do tej pory przebywa w zamurowanym lochu, a tylko nocami wyzwala się jej duch i pokazuje na „jaskółczym gnieździe” bobolickiego zamku.
_________________ JuraPolska.com - z nami poznasz Jurę - usługi przewodnickie, wycieczki piesze, rowerowe po Jurze K-Cz; spływy kajakowe Pilicą, Liswartą, Wartą. Kajakiem, pieszo, rowerem między Wartą, Nidą i Pilicą - blog wycieczkowy. Profil na FB
|
|