Witam,
Oto mój opis tej wycieczki:
Postanowiłem wreszcie wybrać się na trening do Jura Marathonu (190 km). Wyjechałem po 11 rano i udałem się do Cieślina, gdzie wjechałem na szlak. Na początku jechałem w miarę spokojnie, starałem się zapamiętywać szczegóły dotyczące trasy i techniki jej pokonywania. W Jaroszowcu, gdy robiłem zdjęcia, minęło mnie 2 rowerzystów, jednak ze względu na ich rowery nie nabrałem podejrzeń. Uciekłem im, jednak dogonili mnie już za Olkuszem, kiedy robiłem kolejne zdjęcia. Zaczęliśmy rozmowę. Okazało się, że oni również jadą na ten maraton i że chcą dziś dojechać do Krakowa. Zaproponowałem wspólną jazdę. Jednak po kilku kilometrach, przy szybkim i kamienistym zjeździe dobiłem oponę i złapałem kapcia (miałem 5 atm ciśnienia, na wyścig muszę chyba mieć 6 lub więcej...). Ponieważ nie miałem zapasowej dętki (ach ta pewność siebie... - ale z drugiej strony jeszcze nigdy nie złapałem kapcia na tych oponach), musiałem kleić. Raz skleiłem, napompowałem, powietrze ulatuje. No to od początku. Dopiero za drugim razem się udało. Było to bardzo czasochłonne zadanie, pompowanie do 5-6 atmosfer opony może bardziej zmęczyć niż sama jazda. Ale dało radę. Koledzy niestety bardzo daleko odjechali. Postanowiłem ich gonić. Jadę polami za Zawadą, a tu mnie spotkało to, o czym ktoś już wspominał na forum - zaorany szlak i żadnego pomysłu jak dalej jechać. Pojechałem więc prosto i pominąłem zaznaczony na mapie skręt, który w rzeczywistości już nie istnieje. Jadąc tak, droga sie nagle skończyła, patrzę a tu piękna, wykoszona trawka. Nie zdążyłem się nawet zastanowić, a tu nagle słyszę krzyki. I to po angielsku! "What are you doing here?", "This is golf court", "You're not allowed to be here", "We\ve almost hit you " (grali właśnie w golfa) (!) itp. Odpowiedziałem więc: "I'm really sorry but I don't know where to go...". Na co oni: "Just go backwards!". Powiedziałem jeszcze kilka słów do nich, ale generalnie to olałem (tak nieprzyjemnej rodzinki to już dawno nie spotkałem, wydawało mi się, że Anglicy to mili ludzie), wyciągnąłem mapę, by sprawdzić jak jechać. Krzyki się nasiliły, więc zostało mi tylko jechać i uciekać stamtąd. Zauważyłem drogę utwardzoną i wyjechałem koło głównego budynku pola golfowego. Następnie zjechałem do Paczółtowic. Przede mną był kilkukilometrowy, wspaniały, szosowy zjazd. Sporo na nim nadrobiłem i z kolegami spotkałem się w Krzeszowicach (którzy nieźle tam pobłądzili, ja zresztą też...). Dalej jechaliśmy już razem. Do Bronowic dotarliśmy na 17:30. Adam z Wojtkiem jechali od 5:30 rano z Częstochowy i na licznikach mieli około 200 km. Ja niecałe sto

Następnie przez centrum dotarliśmy do dworca PKP, kupiliśmy bilety i czekaliśmy na pociąg. W pociągu trochę gadaliśmy, a do Zawiercia dotarliśmy na 20:30. Po 15 minutach byłem już w domu. Podsumowując, fantastyczna, niedzielna wycieczka. Już mniej więcej wiem co mnie może czekać na wyścigu i zdaję sobie sprawę z tego, że może być bardzo trudno, z moim rowerem szczególnie na zjazdach w terenie. Jeszcze przede mną kilka treningów... Ale powinno być dobrze
Link do wszystkich zdjęć
Poniżej tylko wybrane:
