Przez ostatnie kilka miesięcy myśleliśmy o jakiejś dłuższej wycieczce rowerowej. W marcu, na otwarcie sezonu letniego, przejechaliśmy 112 km, ale było nam mało... Kilka dni temu wpadliśmy na szalony pomysł jechania w Góry Świętokrzyskie i udało się nam go zrealizować z pełnym sukcesem
Wyruszyliśmy z Ogrodzieńca dokładnie o 6:30, we wtorek 2 maja. Pierwsze kilometry nie sprawiały nam najmniejszego problemu. Jechało się szybko i bez zatrzymywania. O godzinie 8:00 przekroczyliśmy granicę województwa Świętokrzyskiego, a o godzinie 11:00 zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek przed Pałacem Biskupów Krakowskich w Kielcach.
Te 120 km, które dzielą Ogrodzieniec od Kielc pokonaliśmy ze średnią 28 km/h, bez żadnych odpoczynków, kilka razy tylko zwolniliśmy, by spojrzeć na mapę
Przed pałacem i katedrą spędziliśmy godzinę czasu. Ja ten czas poświęciłem na zwiedzanie, czego owocem są zdjęcia:
I zdjęcie wspólne (tak wyglądaliśmy po 120 km):
W południe ruszyliśmy dalej. Za cel obraliśmy Łysą Górę słynącą z Sanktuarium Drzewa Krzyża Świętego, znajdującego sie na jej szczycie. Podjechaliśmy tam od strony zachodniej, drogą asfaltową. Podjazd był miejscami dość stromy (w końcu to góry), ale poradziliśmy sobie z nim bez najmniejszego problemu, mimo 150 km za sobą.
Na szczycie zatrzymaliśmy się na chwilę i zrobiłem kilka zdjęć:
A to Beata przeglądająca mapę:
Było przed 15:00, kiedy wyruszyliśmy w dalszą drogę. By naszą wycieczkę uatrakcyjnić zdecydowaliśmy się na zjazd słynnym niebieskim szlakiem łączącym klasztor z Nową Słupią. Na początku nie wiedzieliśmy, co nas czeka... Okazało się, że jest to parukilometrowy zjazd po śliskich i ostrych kamieniach... Pewnie nie jeden miłośnik MTB zwątpiłby w swoje możliwości...
Ja jednak na swoim crossie nie poddałem się. Rower sprawdzał się doskonale, moje umiejętności też nie zawiodły. Beata poszła moim śladem:
Jednak chwilkę potem usłyszałem uderzenie, trochę się zakurzyło...:
Na szczęście skończyło sie na paru zadrapaniach.
Potem już koleżanka nie ryzykowała

:
Na dole zgodnie uznaliśmy, że to był najciekawszy odcinek naszej trasy. Uśmiech (pomimo kilku zadrapań) mówi sam za siebie:
Kolejnym celem była miejscowość Święta Katarzyna. Dojechaliśmy tam przez Bodzentyn. Na licznikach było już 176 km, więc należało coś zjeść. Z bogatej oferty wybraliśmy sobie po naleśniku:
Bardzo nam te naleśniki smakowały

Polecam wszystkim!
Przy okazji zaopatrzyliśmy się w Powerade'y i korzystając z mapy ustaliliśmy dalszą trasę:
Po przejechaniu kilku kilometrów znaleźliśmy się pod Łysicą, najwyższym szczytem Gór (612 m n.p.m.), skąd mamy pamiątkową fotografię:
Po godzinie 17:00 wróciliśmy z powrotem do Kielc. Zrobiliśmy 80 km rundkę po Górach, przejeżdżając przez same ich centrum, Łysą Górę.
Z Kielc jechało się nam równie szybko jak w przeciwną stronę, ale co godzinę jazdy potrzebowaliśmy zrobić krótki odpoczynek. Na jednym z nich, pomiędzy Jędrzejowem a Szczekocinami zrobiliśmy sobie zdjęcie na tle zachodzącego słońca. Było gdzieś w okolicach 20:00, a my po 265 km:
Nie wydaje mi się, byśmy wyglądali na bardzo zmęczonych, mimo tylu km za sobą. I tacy zostaliśmy do końca.
Gdy zrobiło sie ciemno, byliśmy za Szczekocinami, na znanych nam terenach. Jednak pomimo oświetlenia, niewiele było widać... Zjeżdżaliśmy z górki, ja jechałem pierwszy, nie zauważyłem dziury i w nią wpadłem, a Beata za mną. Crossowi nic się nie stało, ale szosówce już tak. Poszła guma... W całkowitych ciemnościach, o godzinie 21:30 przyszło nam wymieniać dętkę... Chociaż mamy w tym wprawę, to straciliśmy kilka minut.
Ruszyliśmy dalej, kolejne dziury i tym razem Beacie odpadło i potrzaskało się tylne światełko. Musiałem jej oddać moje...
Była już 22:15, Zawiercie, 3 km od domu, 320 km za sobą, kiedy koleżance strzeliła dętka, tym razem w drugim kole... Nie mileiśmy jeszcze jednej dętki, a klejenie nie miało już sensu. Więc te 3 km prowadziliśmy rowery

I tak się nasza wycieczka skończyła, spacerkiem, podczas którego wymienialiśmy wrażenia z całego dnia
Kondycyjnie wytrzymaliśmy bez najmniejszego problemu. Kolejnego dnia spotkały nas jedynie delikatne bóle mięśni, ale już nie raz byliśmy duzo bardziej zmęczeni po dużo krótszych trasach.
Średnia nam wyszła bardzo dobra,
27 km/h. Odległość to...
323 km. Daje to około
12 godzin pedałowania
Ktoś się pewnie spyta, jak się do tego wyczynu przygotowaliśmy. Odpowiem za siebie. Najbardziej wzmocniła mnie jazda przez całą ostatnią zimę. Dzień w dzień robiłem po kilkanaście km dojeżdżając do szkoły, niezależnie od warunków pogodowych. Był to wysiłek krótki, ale bardzo intensywny. Ogólnie przez zimę zrobiłem 1,5 tys. km. To niewiele, ale odczułem znaczną poprawę formy.
Na wiosnę z powodu mnóstwa obowiązków szkolnych, dużo poza dojazdami do szkoły też nie pojeździłem. Przed wtorkową wyprawą miałem na crossie około... 600 km (do szkoły jeżdżę na górskim). Od wczoraj jest już ponad 900

Dopiero teraz od maja zacznę więcej jeździć, będzie jeszcze lepsza forma, więc na zakończnie sezonu z Beatą planujemy sobie trasę... 400 km
Kto z forumowiczów pochwali się większymi osiągnięciami?
PS. Mamy nadzieję, że w Bikerze, po tych ostatnich wyczynach, nie przestaną nam serwisować rowerków
