10 czerwca o 10:00 rozpoczął się w Morsku Gwieździsty Zlot. Co prawda nigdzie w sieci nie było o nim nic napisane, ale dzięki kolegom ze szkoły udało mi się w nim uczestniczyć
Było wiele kategorii wiekowych i trzy konkurencje. Pierwsza to międzyszkolny drużynowy tor przeszkód. Oczywiście reprezentowałem II LO. Konkurencja nie była specjalnie trudna, wystarczyło wykazać się zręcznością. Polegała na przejechaniu trasy i wykonywaniu zadań specjalnych, między innymi zrzucenie piłeczki, przełożenie kijka, przejechanie w rynnie i po kładce. Jeśli się nie udało zaliczyć jakiegoś zadania - naliczano punkty karne. Oto jak sobie radzę z tym zadaniem:
Kolejna konkurencja to indywidualny wyścig w terenie, to co wszyscy lubią najbardziej

Niestety, z powodu braku informacji, nikt nie miał pojęcia z jaką trasą przyjdzie się zmierzyć. Okazało się, że miała tylko 2,85 km, ale była bardzo trudna technicznie. Jeśli się ktoś orientuje: ze szczytu stoku zjazd szlakiem niebieskim, potem przejazd na szlak czerwony i tym szlakiem z powrotem na szczyt stoku. Połowa trasy to zjazd, reszta - ciężki podjazd. Ponieważ jechałem w kategorii szkół ponadgimnazjalnych, konkurencja była ciężka. Sporo osób miało dobre rowery górskie, oczywiście buty SPD i stroje kolarskie. Trochę byłem wystraszony widząc taką konkurencję...
A ja jako jedyny na crossie - moim Authorze Classicu... Opony 35 mm slicki napompowane do 5.5 bar, słaba amortyzacja, ogólnie przystosowany do jazdy po szosie. Obok mnie stał taki ładny pomarańczowy downhill z oponami chyba 2.5 i amorkiem minimum 20 cm. I stanęliśmy razem do wyścigu...
Po paru minutach oczekiwania wszycy ruszyli:
Tutaj widać mnie zaraz po starcie:
Zaczęło się niestety nieprzyjemnie - wywrotkami. Kilka osób poleciało z rowerów i nie ukończyło wyścigu. Wszystko przez to, że od startu nie wytworzyła się czołówka i od razu był trudny zjazd (wzdłuż wschodniego płotu ośrodka)... Troszkę po prostym i znowu w dół. Wszyscy pędzili jak szaleni. Prawie 40 km/h między drzewami i kamieniami plus ostre zakręty... Dla kogoś kto lubi adrenalinę musiało być cudownie
Skończył się zjazd i zaczął się piasek. Potem piasek i podjazd. Tam zacząłem nadrabiać straty - przede wszystkim tym, że biegłem z rowerem w przeciwieństwie do innych, którzy sobie spokojnie szli

W połowie podjazdu znalazłem się na drugim miejscu. Kolegi - Adriana (z mojej szkoły) nie zdołałem już dogonić, ale nad innymi wyrobiłem sporą przewagę. Ostatecznie 2 miejsce

Jak na pierwszy w życiu wyścig wystarczy

Tym bardziej, że przegrałem tylko z doświadczonym maratończykiem
Tutaj mijam linię mety:
A po chwili:
Dawno już tak wykończony nie byłem... Ten podjazd był naprawdę trudny...
Ogólnie byłem zaskoczony tak dobrym miejscem, przede wszystkim ze względu na rower, który nie sprawił najmniejszych problemów. Ale nie tylko rower się liczy
W trzeciej konkurencji już niestety mój rower nie dał rady. Był to podjazd pod stok narciarski bez schodzenia z roweru. Nie była to łatwa konkurencja, bo podjazd jest naprawdę stromy. Najgorsza jednak była śliska trawa na stoku...
Wystartowało może 20 osób. Niektórzy ruszyli szybko i walczyli o zwycięstwo. Ja jednak ruszyć nie zdołałem. Pedałowałem, ale stałem w miejscu... Więc się poddałem...
Rzecz w tym, że do tej konkurencji z racji niskiej wagi cross by się nadawał, ale musiałby mieć choć odrobinkę bieżnika na tylnej oponie
Stok wyglądał tak:
A tu ja walczący z podjazdem:
Ogólnie impręzę uznaję za udaną. Była bardzo miła atmosfera i chyba nikt nie żałował. Tym bardziej, że uczestnictwo było darmowe, a niektórzy nie mogli unieść swoich nagód
