Marianowski napisał(a):
O chytrości i przebiegłości Medalików spod Jasnej Góry krążyły przeróżne opowieści jak choćby o ogórkach małosolnych rozdawanych podobno za darmo,ale gdy smakoszom pragnienie po ogórze doskwierało za słoną wodę z beki słono płacili
Pewnie folklor cwaniacki kwitł tam w najlepsze...
Pod koniec lat siedemdziesiątych, w gronie licealnych kolegów powstał pomysł wypadu na południe - Częstochowa - Kraków - Pieniny - Tatry. Pierwszy nocleg na trasie kolega obeznany wcześniej ze stolicą polskiej pobożności zaplanował pod jasnogórskim klasztorem. Miejscówka u starszej pani o charakterystycznym, dość zabawnie brzmiącym nazwisku wprawiła nas w osłupienie. Chatynka na brukowanym podwórcu zabudowanym dookoła różnymi obiektami wyglądała, jakby zapadła się pod ziemię. Okna były na poziomie gruntu, a wkraczając do niej (mocno pochylając głowę) schodziło się głęboko pod poziom brukowanego dziedzińca. Wewnątrz tylko zimna woda, i gdyby nie instalacja elektryczna poprowadzona po drewnianych ścianach - pomyślelibyśmy, że teleportowaliśmy się do średniowiecza.
A jeszcze przed chwilą, wchodząc na podwórko chóralnie zażartowaliśmy, pokazując palcem na tonącą w ziemi chatę, że to tam z pewnością będziemy nocowali
Po zaznajomieniu się z realiami ruszyliśmy na miasto.
Jako że lato było upalne (a przecież nie samą kulturą i zabytkami człowiek żyje) postanowiliśmy poszukać złocistego, gaszącego pragnienie napoju.
Na największej alei w mieście, nie powiem, miejsc z wyszynkiem nie brakowało. Nie pamiętam już tylko, czy to z powodu niedzieli, czy ogólnych braków zaopatrzeniowych w sklepach - piwka szukaliśmy w kawiarniach i restauracjach.
Po zapoznaniu się z ofertą kilku lokali miny nam nieco zrzedły

Okazało się bowiem, że sprzedaż boskiego napoju możliwa była wyłącznie z zakąską przekraczającą wartość tegoż, nietaniego wraz z marżą gastronomiczną napitku.
W drodze powrotnej na kwaterę, ze spuszczonymi głowami zajrzeliśmy jeszcze na stragany otaczające największą atrakcję turystyczną Częstochowy. Upał był nieznośny, podobnie jak pragnienie. I chyba tylko dlatego, wręcz podświadomie, przemierzając niekończące się morze dewocjonaliów do naszych uszu dobiegł cichy, acz bardzo charakterystyczny brzęk
Okazało się, że miejscowi handlarze mieli coś nie tylko dla ducha, lecz również dla spragnionego i umęczonego ciała. Wielkie jutowe worki umieszczone dyskretnie za straganami pełne były tego, czego szukaliśmy.
I to w zdecydowanie konkurencyjnej w stosunku do gastronomii cenie.
Prawdziwy cud.