Wyjazd zaplanowany na przełom listopada i grudnia, z trochę innym przebiegiem w okolicach Pełczysk, doczekał się realizacji w połowie stycznia, a pojechałem nie jak zazwyczaj sam lecz w towarzystwie Adama (Jurasika na ForumJurajskim). Rano spotykamy się w Zawierciu, rowery do samochodu i bardzo sprawnie przez Pilicę, Żarnowiec, Kozłów jedziemy do Książa Wielkiego stanowiącego start i zarazem metę części rowerowej.
Na parę dni przed wycieczką wszystkie modele pogodowe wieściły wspaniałą słoneczną i lekko mroźną pogodę. Ten drugi warunek był niezbędny gdyż trasa przewidywała, co prawda krótkie, odcinki terenowe lessowymi drogami. Oczywiście wróżby wróżbami, a rzeczywistość poszła swoją drogą i słońce w pełni przebiło się przez niskie chmury dopiero przed godz. 14. W Książu stawy pod zamkiem zamarznięte na termometrze -7stC z których na otwartej przestrzeni gdzie radośnie wiało ze wschodu zgodnie z prognozami 6-7m/s temperatura odczuwalna zrobiła się grubo poniżej -10stC (wg mądrych przeliczników meteo odczuwalna wynosiła -20/21stC). Na zdjęciach tego przenikliwego, szczęściem suchego, zimna nie da się oddać...
Dystans: 109km, czas całej wycieczki: 8:45h
Trasa: Książ Wielki - Boczkowice - Swięcice - Słaboszów - Syncygniów - Wolica - Marianów - Ameryka Północna - Dzierążnia - Dębiany - Stradów - Ciuślice - Stradów - Mękarzowice - Pełczyska - Wola Chroberska - Chroberz - Kozubów - Sadek - Przecławka - Stępocice - Zaryszyn - Książ Mały - Książ Wielki
Mapa wycieczki, link do
mapki on-line na GPSies (nie jest to track GPS, jedynie schematyczny zarys).
Pałac/zamek Mirów w Książu Wielkim.
Byłem tu już kilka razy (m.in.
23.04.2015,
2.07.2015,
6.05.2016, częściej chyba przez Wodzisław jeżdżę) a Adam prowadził
wycieczkę FJ.
Przydrożna kapliczka przy drodze z Książa do Boczkowic.
Widok na bardzo charakterystyczne wzgórze wznoszące się nad Boczkowicami i Książem Małym.
"Miłe złego początki" - słońce jeszcze chwilami przebija się przez chmury, wiatr mimo iż w nos wieje nie wychładza zbytnio. Zjeżdżamy w Dolinę Nidzicy i bez zatrzymywania przez centrum Święcic i Słaboszowa.
Przy drodze za Słaboszowem pojawiają się coraz wyższe lessowe skarpy, a na fotce ładnie też widać kredowe skały budujące podłoże.
Między Słaboszowem a Iżykowicami droga zaczyna falować - widoczek typowy dla Wyżyny Miechowskiej i Garbu Wodzisławskiego.
Zjazd do Iżykowic i dolinki potoku przepływającego przez pobliskie
Działoszyce.
Sancygniów,
pałac Deskurów.
Obiekt, mimo iż zaniedbany, podobnie jak jego szersze otoczeni robi wrażenie.
Przed pałacem nad stawem z wyspą figura św. Floriana z roku 1744.
A oto i ów staw, w tle ciekawy pierwotnie z 1400r. kościół
pw. św. Piotra i Pawła, jego współczesna bryła to efekt licznych przebudów.
Zalinkowaną stronę
www.sancygniow.ejoo.pl można śmiało jako kopalnię wiedzy to tych okolicach potraktować.
Wierzchowina na wschód od Sancygniowa. Less zmrożony na kamień, miejscami niegroźne zalodzenie się pojawia. Ot skromna i dyskretna zapowiedź późniejszych atrakcji ;)
j.w. - spore pole niezebranej marchwi. Kilka takich miniemy dziś, a na powyższym Jurasik pozyskuje dorodną sztukę którą chrupie przez chwil kilka.
Zjazd do Wolicy, choć poprzednio w letnim upale jechało się dużo przyjemniej, a i pod kościołem były pustki. Zresztą mówiłem Adamowi, że w tygodniu rzadko kiedy trafi się na jakieś nabożeństwo i w spokoju można kościoły pooglądać.
Gdzieś koło Marianowa zalega trochę białego.
Terenowy zjazd z Marianowa do głębokiej bezwodnej dolinki sięgającej aż po Dzierążnię - miejsce które
koniecznie trzeba odwiedzić wiosną i najlepiej jeszcze kolejny raz latem.
Na dnie dolinki w zacisznym miejscu robimy postój podczas którego dokonuję szybkiej modyfikacji ubioru.
Na wyjazd, spodziewając się lodu/śniegu odkręcam SPD i zakładam zwykłe platformy, czyli zamiast w butach rowerowych mogę jechać w trekingach. Te jak były nowe to wyściółka izolowała termicznie aż za dobrze, lecz po roku zbita i poprzecierana już dużo gorzej. Profilaktycznie zabrałem neoprenowe ochraniacze dzięki którym już do końca wyjazdu było mi w stopy bardzo ciepło. Rano założyłem ciepłe rękawiczki rowerowe żony, na nią za duże na mnie okazały się na dłuższą metę zbyt ciasne i zmieniam je na swoje niestety dużo cieńsze. Reszta ubrania to 2 pary skarpet (cienkie i troszkę grubsze), cienkie laycrowe leginsy + spodnie rowerowe w których jeżdżę zawsze, termiczna koszulka + cienki polar + kurtka rowerowa, no i grubsza czapka. Ogólnie podczas całego wyjazdu jedynym problemem były bardzo marznące dłonie podczas powrotu z Chrobrzy, co jest o tyle dziwne, że wcześniej przy czołowym wietrze było OK...
Na opłotkach Dzierążni przez opuszczoną bazę SKR czy czegoś w tym rodzaju ścinamy na wąski nowy asfalt.
Było z górki to trzeba wysokość nadrobić, a wszędzie niższe lub wyższe lessowe skarpy.
Witamy w Ameryce Północnej - specjalnie dla tej nazwy wytyczyłem dziwaczny zawijas trasy.
Przez Amerykę Wschodnią mkniemy do położonej w dole Dzierążni. Na południu widać słoneczko świeci, a naszą trasę chmury kryją.
Furta na placu kościelnym w Dzierążni.
Kościół pw.
św. Marii Magdaleny mimo wielokrotnej przebudowy zachował intrygującą bryłę i detale kamieniarki.
Południowo-wschodnia część Garbu Wodzisławskiego rozcięta jest siatką dość głębokich dolinek o powiedzmy w dużym przybliżeniu południkowym przebiegu, a że nasza trasa cały czas na wschód prowadzi to zjazd-podjazd, zjazd-podjazd i na płaską monotonię przykładowej Niecki Włoszczowskiej nie ma co liczyć.
Widok wstecz.
Sudół.
Dębiany - widok na bliskie już grodzisko w Stradowie i kolejny terenowy odcinek.
Oczywiście nie można opuścić przejazdu wąwozem pod grodziskiem i z Dębian pojechaliśmy polnymi drogami na północ, by koło kilku samotnych domów Kopaniny zawrócić na południe. Na wierzchowinie i miejscami na zjeździe lód, ale dało się cały czas jechać.
Potęgę
Grodziska Stradów widać w pełni na zdjęciach lotniczy i ...
... wdrapując się z dna wąwozu na jego najwyższe wały...
O ile sam obiekt dzielnie opiera się fali "tablico-szlako-barierko-manii" to droga wąwozem została wyasfaltowana, co ciekawe tylko w równej dolnej części, a dojazd do domów pozostał dalej kamienno-gruntowy.
Jurasik na najwyższym poziomie wałów dzielnie opiera sie wschodnim podmuchom lodowatego wiatru -
w lecie jednak jest zdecydowanie przyjemniej.
Sam Stradów nie zmienił się zbytnio przez ostatnie 9 lat, w tle widoczny fragment XVIIw. drewnianego kościoła
pw. św. Bartłomieja. Ze Stradowa podziwiając lessowy krajobraz raz pod górkę, raz z górki (tego drugiego było więcej) jedziemy na południe.
Ciuślice - na stromym zjeździe, przed ponownym skrętem na wschód dostrzegam tablicę o odkrytym podczas budowy drogi cmentarzysku z okresu rzymskiego. Zazwyczaj cykam fotki by w domu na spokojnie poczytać i poszukać innych informacji w necie/literaturze. Tak i tym razem robię, Adam też by chciał, ale aparatu znaleźć nie może... Nerwowe przeszukiwanie plecak i konkluzja - aparat w pokrowcu odpiął się od paska plecaka w czasie jazdy (mało prawdopodobne), lub został na poprzednim postoju. Szczycie Stradowa znaczy. Wracamy dość szybkim dla mnie tempem, Jurasik zostawia rower na dole i gna na górę, ja po kilkudziesięciu sekundach dojeżdżam i pilnując rowerów uzupełniam płyny. Woda w butelce na ramie jeszcze w stanie półpłynnym, szczęściem druga butelka w sakwie trzyma w pełni dodatnią temperaturę. Oczywiście aparat się znalazł i możemy ruszać dalej, choć ze względu na nieplanowane ponowne odwiedziny Stradowa modyfikuję trasę. Czarnocin, Cieszkowy i Probołowice czekają na kolejny wyjazd, którego trasa już mi się ładnie klaruje :)
Jak to Adam powiedział galop na Stradów był ofiarą, dzięki której słońce ponownie wychodzi. Nad Mależycami jeszcze nieśmiało lecz z każdą setką przebytych metrów jest lepiej.
Jeszcze raz słoneczko przebijające się zza chmur.
W Mękarzowicach mimo mapy przed nosem wybieram drogę zdradliwie w dół prowadzącą co owocuje podjazdem asfaltową ścianką do Dębowca gdzie pierwszy raz kawałek podprowadzam rower.
Na szczycie skręcamy w kolejne polne drogi wijące się po lessowych pagórkach. Co ciekawe tym razem jedzie mi się pod górkę lepiej w terenie niż asfaltem, choć z drugiej strony "teren" czyli lessowa glinka zmrożona jest na beton.
Na lessowym mini płaskowyżu między Mękażowicami, Czarnocinem a Probołowicami.
Trzeba dostać się w poprzeczną dolinę i znowu na wschód,
ale jazda dość stromo w dół po czystym lodzie pokrywającym zmrożony grunt łatwa nie jest.
Kolejny nasz cel, Wzgórze Zawinica, coraz bliżej.
Kredowo-margliste skarpy Zawinicy porastają wspaniałe murawy kserotermiczne, letem słychać cykady...
Stroma skarpa na szczycie której ponoć w czasach Łokietka (okres walk z Wacławem II) zamek miał stać, w w początkach drugiego tysiąclecia istniał kamieniołom gdzie wydobywano materiał wykorzystany do budowy romańskiego kościoła w Wiślicy. Adam skutecznie wybija z głowy myśl o wdrapywaniu się na szczyt - kolejny powód by przyjechać tu latem.
Późnobarokowa figura Chrystusa Frasobliwego przy kościele w Pełczyskach - fota bardzo kiepska, ale doskonale widać jakie tu są deniwelacje.
Wspaniale położony, górujący nad okolicą XVIIIw. kościół
pw. św. Wojciecha w Pełczyskach.
Samą miejscowość praktycznie omijamy, a nazywana jest ona
archeologicznym Eldorado, gdzie cały czas dokonuje się
nowych odkryć.
Ze wschodnich zboczy Zawinicy wspaniałe widoki na
Ponidzie Gipsowe.
Polne drogi w stronę niewielkie osady Odrzywół pokryte lodową polewą.
Ciężko jechać i w wielu miejscach trzeba prowadzić.
Doskonałym wąskim asfaltem, skrajem Kozubowskiego Parku Krajobrazowego docieramy do potężnej lessowej ścianki w Woli Chroberskiej.
Wola Chroberska.
Na podjeździe miga ekran smartfona, musiała nad Pełczyskami poluzować się wtyczka power-banku - pretekst do zatrzymania po którym ciężko później zmusić się do jazdy i po raz drugi kawałek podprowadzam.
"Szaleńczy" przy lodowatym wschodnim wietrze szybki zjazd z Łysej Góry w Dolinę Nidy.
Fronton
pałacu Wielopolskich w Chrobrzu, o samej miejscowości sporo informacji na linkowanej już jesienią stronie
www.chroberz.info.
Przystań kajakowa na Nidzie przy moście drogowym w Chrobrzu.
Skrajem Doliny Nidy szybko w stronę Kozubowa, mijamy tu jedynego spotkanego na trasie rowerzystę. W prawej części widać oświetlony promieniami zachodzącego słońca kościół w Młodzawach, wyglądał jeszcze piękniej niż jesienią...
Byczowska Góra na wysokości Pomnika Partyzantów Ziemi Pińczowskiej.
Południowo-zachodnie pokryte murawami zbocza Byczowskiej Góry.
Łagodny, ale kilkukilometrowy podjazd z Kozubowa do Sadku. Niby wiatr w plecy a dłonie marzną bardzo.
Końcówka podjazdu nad Sadkiem, po raz trzeci i ostatni podczas wycieczki, widoczny zakręt podprowadzam.
Na szczycie, wróć właściwie od połowy ostatniego stromego odcinka podjazdu na drodze szklanka, dosłownie totalna szklanka. Adam trochę marudzi jak po tym pojedziemy, jednak wyjścia nie ma i ruszamy przez Polichno, kolejną Łysą Górę i Przecławkę. Szczęściem dłuższy odcinek czystego lodu był tylko na szczycie, dalej jechało się OK, oczywiście uważając na zakrętach i zacienionych miejscach.
Stromy zjazd z Zagórza do DW768 - trochę się bałem zakładając polną drogę czy w najlepszym wypadku szutru. Jednak podobnie jak w wielu innych miejscach jest tu doskonała wąska asfaltowa droga. Dalej kontynuujemy szybki zjazd główną drogą, by od Stępocic ponad 8km dolinką przez Wolę Kryszyńską i Zaryszyn odzyskać wysokość Zagórza.
Na końcu świata, czyli nad Zaryszynem.
Do Książa już tylko parę kilometrów w dół, nad nami wspaniale rozgwieżdżone niebo, a w gdzieś w dolinkach odległe nikłe światełka małych miejscowości.
Mimo zimna, częściowej szarówki, czy sporego jak na taki dystans bólu nóg wycieczka bardzo, bardzo udana i jak wcześniej pisałem w 100% do powtórzenia w ciepłej porze roku.
Tutaj zdjęcia Adama.
Warto zerknąć, gdyż po pierwsze można zobaczyć na co Adam zwracał uwagę, po drugie cykam szerokokątnym aparatem stałoogniskowym, co znacznie "spłaszcza" perspektywę.
Powrót do spisu wycieczek »»»